Pod
koniec stycznia znowu szykowała się praca. Tym razem padło na Hamburg.
Słyszałam, że to najpiękniejsze miasto Niemiec, więc nastawiłam się na coś
ekstra. Oczywiście wiem, że Hamburg został zbombardowany niemal w całości – nie
wiem, co na mnie czeka.
Mój
pierwszy host nie miał zbyt wiele czasu by mnie oprowadzać za dnia, więc
pozostało mi samotne zwiedzanie. Szaro, zimno i kropi. Powinnam się już do tego
przyzwyczaić. Podreptałam do ruin
Kościoła św. Mikołaja. Jego wieża była niegdyś najwyższym budynkiem świata,
dziś robi smutne wrażenie. Poczerniała wznosi się nad pozostałymi jeszcze
szczątkami ścian i kilkoma rzeźbami.
Dalej
powędrowałam do neorenesansowego ratusza. Zielony dach przydawał mu trochę
życia. Sam plac też był ciekawy, obsadzony moimi ulubionymi drzewami. Szkoda,
że nie wiem jak się nazywają. Potem doszłam do opery, której budowa ciągnie się
w nieskończoność i pochłania niezliczone fundusze. Nic specjalnego.
Dotarłam
spacerkiem do Dzielnicy Spichlerzy – ciągnącej się setki metrów zabudowy z
czerwonej cegły. Pstryk – selfie i do portu! Wsiadłam do tramwaju wodnego i poogolądałam
miasto z wodnej perspektywy. Pozostał mi jeszcze tylko stary tunel pod Łabą.
Czułam się trochę nieswojo, wchodząc do niego. Był opustoszały i nadawałby się na
scenerie do kiepskiego horroru. Na szczęście po chwili weszła do niego jeszcze
dwójka turystów, więc ruszyłam raźniej do przodu. Końca nie było widać,
wątpliwa to przyjemność przemierzanie tego tunelu. W końcu wyszliśmy na
powierzchnię. Uff… Czas wrócić do domu, nazajutrz trzeba wcześnie wstać.
To
chyba jakieś fatum nade mną wisi – w pracy okropne pustki, prawie nic nie
zarobiłam. Za to wieczorem, po ugotowaniu typowego grunkohl z karmelizowanymi
ziemniakami , wybraliśmy się z moim hostem na Reeperbahn. Jest to ulica
klubowa, na której roi się od barów ze striptizem, sex schopów i imprezowni. My jednak wybraliśmy spokojniejszy lokal
nieco dalej. Największą frajdę sprawiło mi jeżdżenie rowerem w nocy przy
minusowej temperaturze. Myślałam, że zamarznę. Czy to nie szalone? Zawsze
kojarzyło mi się tylko z letnią wycieczką przez lasy i jeziora.
Na
ostatnią noc zmieniłam hosta, który od razu zabrał mnie na dziką imprezę. Właśnie
miał urodziny, jak dowiedziałam się na miejscu. Spędziłam świetny wieczór z
jego przyjaciółmi. Natomiast następnego dnia mój gospodarz nie był w stanie się
ruszyć. Znowu musiałam sama ruszyć w miasto. Tak naprawdę to został mi do
zobaczenia domek, który zbudowano z niepotrzebnych desek i innych części.
Mieszkańcy przynoszą tutaj stare książki i inne drobiazgi. Każdy może tu
spędzić trochę czasu, jeśli tylko znajdzie to miejsce. Ja musiałam już znikać, pociąg do Amsterdamu
nie zaczeka.
Hamburg, styczeń 2012