Pobudka! Jesteśmy prawie spóźnieni! W
biegu wciągamy ciuchy, łapiemy za bagaż i lecimy na taksówkę. Na szczęście
zdążyliśmy na pociąg do Brugii. Ze stacji poszliśmy spacerkiem między
zabytkowymi uliczkami tego średniowiecznego miasteczka. Klucząc tu i tam dotarliśmy
na dziedziniec najstarszego Belgijskiego szpitala św. Jana. Czerwona cegła,
zielone trawniki i szare niebo. Torby nam ciążyły, więc usiedliśmy przy stoliku
na placu i zamówiliśmy jedzenie. W między czasie skontaktowaliśmy się z panem z
nine flats i już z pełnymi brzuchami mogliśmy odnieść tobołki. Oczywiście, w
Internecie zdjęcia pokoi zawsze są ładne. Wersja w realu – kurz i brud.
Brzydziliśmy się brać tam prysznic i korzystać z toalety. Nic więc dziwnego, że
natychmiast wyruszyliśmy na dalszą część zwiedzania. Poszliśmy do Kościoła
Najświętszej Marii Panny. Jego wieża wystrzela najwyżej ponad miasto – widać ją
z każdego miejsca. A przed kościołem znajduje się mały skwer w którym
postawiono upiorne rzeźby czterech jeźdźców apokalipsy.
Przespacerowaliśmy się wzdłuż kanału,
podziwiając ciekawe budynki i chłonąc klimat miasta. Przeszliśmy przez kamienny
Most Bonifacego i pomaszerowaliśmy na starówkę. Z jej centralnego punktu
wyrastała piękna dzwonnica. Ponoć dźwięczy w niej ponad 40 dzwonów. Na środku
placu znajduje się spory pomnik bohaterów wojny francuskiej, a wokół mienią się
wielobarwne kamienice. Pośród nich stoi również neogotycki ratusz.
Ściemniało się powoli, więc niechętnie
ruszyliśmy w kierunku domu. Znaleźliśmy ciekawy sklep, z setkami różnych
rodzajów piwa. Zmęczeni mijaliśmy podświetlone mostki i zdychaliśmy chłodne
powietrze.
Następnego dnia zrobiliśmy sobie
wycieczkę do Gandawy. Niebo zasnute było deszczowymi chmurami, ale powoli się
do tego przyzwyczajam. Poszliśmy wzdłuż kanału, aż natrafiliśmy na
majestatyczny Zamek Hrabiów. Nie mogłam się oprzeć i zaciągnęłam Alberto do
środka. Okazało się, że mają tam ekspozycję z narzędziami tortur. Na placu
przeciwko można podziwiać pręgierz zwieńczony sylwetka złotego lwa.
Idąc dalej natrafiliśmy na Most św.
Michała i Katedrę św. Bawona. Tuż za nią wtapiał się w tło szaro-niebieski
Kościół św. Mikołaja, a w oddali majaczyła kolejna dzwonnica. Tym razem nie
odpuściliśmy – wdrapaliśmy się na jej szczyt. Jako nagrodę mogliśmy pstryknąć
kilka zdjęć zamglonego miasta.
Aby poprawić nieco humor, wsiedliśmy
do łódki, by zobaczyć Gandawę z wodnej perspektywy. Zaczęło padać, ale i tak
słuchaliśmy z zaciekawieniem naszego przewodnika. Nasze żołądki domagały się
strawy. Pech chciał, że była akurat przerwa i żadne restauracja nie była
otwarta. Wałęsaliśmy się wśród uliczek licząc na łut szczęścia i w reszcie się
udało. Zjedliśmy niewyszukany obiad i mogliśmy ze spokojem wracać do Brugii.
Ostatni dzień zaskoczył nas słońcem.
Korzystając z jego uprzejmości poszliśmy jeszcze raz na starówkę. Obserwowaliśmy
spieszących przechodniów i cierpliwych dorożkarzy. Od razu chce się żyć ( i
jeść). Kupiłam po drodze belgijskie specjały – pysznego gofra i dziwne frytki z
majonezem. Trzeba było spróbować. Dalej powędrowaliśmy wzdłuż rzeki aż do
wiatraków. Tuż za bramą miejską znajdują się cztery sztuki. Trzeba było powoli
się zbierać. Po drodze na dworzec zahaczyliśmy jeszcze o piękny park z mini
zameczkiem – nie mam pojęcia, co to było. Jakoś udało nam się przetrwać kolejną
wyprawę.
październik 2012