wtorek, 30 października 2012

Brugia i Gandawa

Pobudka! Jesteśmy prawie spóźnieni! W biegu wciągamy ciuchy, łapiemy za bagaż i lecimy na taksówkę. Na szczęście zdążyliśmy na pociąg do Brugii. Ze stacji poszliśmy spacerkiem między zabytkowymi uliczkami tego średniowiecznego miasteczka. Klucząc tu i tam dotarliśmy na dziedziniec najstarszego Belgijskiego szpitala św. Jana. Czerwona cegła, zielone trawniki i szare niebo. Torby nam ciążyły, więc usiedliśmy przy stoliku na placu i zamówiliśmy jedzenie. W między czasie skontaktowaliśmy się z panem z nine flats i już z pełnymi brzuchami mogliśmy odnieść tobołki. Oczywiście, w Internecie zdjęcia pokoi zawsze są ładne. Wersja w realu – kurz i brud. Brzydziliśmy się brać tam prysznic i korzystać z toalety. Nic więc dziwnego, że natychmiast wyruszyliśmy na dalszą część zwiedzania. Poszliśmy do Kościoła Najświętszej Marii Panny. Jego wieża wystrzela najwyżej ponad miasto – widać ją z każdego miejsca. A przed kościołem znajduje się mały skwer w którym postawiono upiorne rzeźby czterech jeźdźców apokalipsy.

Przespacerowaliśmy się wzdłuż kanału, podziwiając ciekawe budynki i chłonąc klimat miasta. Przeszliśmy przez kamienny Most Bonifacego i pomaszerowaliśmy na starówkę. Z jej centralnego punktu wyrastała piękna dzwonnica. Ponoć dźwięczy w niej ponad 40 dzwonów. Na środku placu znajduje się spory pomnik bohaterów wojny francuskiej, a wokół mienią się wielobarwne kamienice. Pośród nich stoi również neogotycki ratusz.






Ściemniało się powoli, więc niechętnie ruszyliśmy w kierunku domu. Znaleźliśmy ciekawy sklep, z setkami różnych rodzajów piwa. Zmęczeni mijaliśmy podświetlone mostki i zdychaliśmy chłodne powietrze.

Następnego dnia zrobiliśmy sobie wycieczkę do Gandawy. Niebo zasnute było deszczowymi chmurami, ale powoli się do tego przyzwyczajam. Poszliśmy wzdłuż kanału, aż natrafiliśmy na majestatyczny Zamek Hrabiów. Nie mogłam się oprzeć i zaciągnęłam Alberto do środka. Okazało się, że mają tam ekspozycję z narzędziami tortur. Na placu przeciwko można podziwiać pręgierz zwieńczony sylwetka złotego lwa.


Idąc dalej natrafiliśmy na Most św. Michała i Katedrę św. Bawona. Tuż za nią wtapiał się w tło szaro-niebieski Kościół św. Mikołaja, a w oddali majaczyła kolejna dzwonnica. Tym razem nie odpuściliśmy – wdrapaliśmy się na jej szczyt. Jako nagrodę mogliśmy pstryknąć kilka zdjęć zamglonego miasta.


Aby poprawić nieco humor, wsiedliśmy do łódki, by zobaczyć Gandawę z wodnej perspektywy. Zaczęło padać, ale i tak słuchaliśmy z zaciekawieniem naszego przewodnika. Nasze żołądki domagały się strawy. Pech chciał, że była akurat przerwa i żadne restauracja nie była otwarta. Wałęsaliśmy się wśród uliczek licząc na łut szczęścia i w reszcie się udało. Zjedliśmy niewyszukany obiad i mogliśmy ze spokojem wracać do Brugii.


Ostatni dzień zaskoczył nas słońcem. Korzystając z jego uprzejmości poszliśmy jeszcze raz na starówkę. Obserwowaliśmy spieszących przechodniów i cierpliwych dorożkarzy. Od razu chce się żyć ( i jeść). Kupiłam po drodze belgijskie specjały – pysznego gofra i dziwne frytki z majonezem. Trzeba było spróbować. Dalej powędrowaliśmy wzdłuż rzeki aż do wiatraków. Tuż za bramą miejską znajdują się cztery sztuki. Trzeba było powoli się zbierać. Po drodze na dworzec zahaczyliśmy jeszcze o piękny park z mini zameczkiem – nie mam pojęcia, co to było. Jakoś udało nam się przetrwać kolejną wyprawę.

październik 2012