sobota, 18 maja 2013

Praga w trzy dni

Odkąd Alberto przyjechał do Europy marzył, by odwiedzić Pragę. Minęło  już kilka lat, więc postanowiliśmy wreszcie je urzeczywistnić. Najpierw pojechaliśmy pociągiem do Norymbergii i przesiedliśmy się do busa. Na miejsce dotarliśmy popołudniu. Nasz host był rosłym, miłym i niezwykle niechlujnym człowiekiem. Mimo wszystko, dał nam kilka dobrych wskazówek. Zostawiliśmy bagaże i ruszyliśmy w miasto.

Zaczęliśmy od Placu Wacława, jednego z największych placów w Europie. W średniowieczu odbywał się tu handel końmi, później wiele demonstracji politycznych. Dziś stoi na nim pomnik Wacława, a na jego tle widać Muzeum Narodowe. W mojej pamięci majaczyły obrazy z poprzedniej wizyty, sprzed czterech lat. Teraz całe miasto jest wilgotne i ciemne, a z nieba siąpi kapryśny deszcz. Weszliśmy do pobliskiego baru mlecznego, na pyszne knedliczki.

Najedzeni, skręciliśmy przed Miejski Dom Reprezentacyjny, ciekawy budynek secesyjny i już byliśmy przed Bramą Prochową.


 Przechodząc przez nią trafiliśmy na Stare Miasto. W jego centralnej części wyłaniał się Ratusz Staromiejski. Tak jak w mojej pamięci, wznosiła się tu ciemna, gotycka wieża. Na południowej ścianie budynku umiejscowiono Zegar Astronomiczny. Orloj zrobił na mnie ogromne wrażenie już podczas mojego pierwszego pobytu, więc poświęciłam mu teraz więcej uwagi. Bardzo uniwersalny: kalendarz, układ ciał niebieskich, znaki zodiaku, zegar i dwunastu apostołów. Wszystko to było pięknie podświetlone, można było podziwiać z godzinę, gdyby nie niesprzyjająca aura.

Rozglądając się dookoła spostrzegliśmy różowawy Pałac Goltz-Kinskych i Dom Pod Kamiennym Dzwonem. Nigdy bym nie zgadła, że jest to gotycki pałac  - w dodatku z  barokowym dachem - mieszanka wybuchowa. Warto mu się przyjrzeć.

Patrząc dalej można  dojrzeć Kościół Matki Bożej przed Tynem. Jego dwie gotyckie wieże górują nad resztą otaczających go kamienic. Tak długo podziwialiśmy wszystkie zabytki, że zdążył zapaść zmrok. Przeszliśmy przez podświetlony Most Karola i udaliśmy się do pubu, w którym nasze zamówienie przywożone było przez ciuchcię elektryczną. Nie ukrywam, że sprawiło mi to dużą frajdę i wypatrywałam kolejnych pociągów pełnych kufli piwa. Ja oczywiście zamówiłam winko. W dobrych humorach byliśmy gotowi stawić czoło deszczowi i poszukać drogi do domu.

Po powrocie okazało się, że musimy spać pokotem na materacach z czterema innymi osobami, w jednym malutkim pokoiku. Oczywiście, nasz host miał tam też swoje łóżko. Ostrzegał, że może być mało miejsca, ale tego sobie nie wyobrażałam.

Drugiego dnia mieliśmy więcej czasu, więc wróciliśmy na Stare Miasto, by rzucić na nie okiem w świetle dnia. Idąc w kierunku Mostu Karola, zauważyliśmy piękny Kościół św. Salwatora, z rzeźbami świętych na fasadzie. Należy on do barokowego kompleksu Klementinum, kolegium jezuickiego.

Nareszcie przyszedł czas na Most Karola. Przeszliśmy pod (podobną do innych) Wieżą Mostową i już mogliśmy podziwiać 30 rzeźb, przedstawiających wybitne postaci z biblii i historii  Pragi. Most jest prawdziwym dziełem sztuki, szkoda tylko, że płynąca pod nim Wetława jest bura i przygnębiająca. Ale może Praga powinna właśnie taka być. Idąc w kierunku zachodnich wież (tak, znowu), przystanęliśmy by posłuchać jak pan gra na kieliszkach wypełnionych wodą. Przecudna muzyka. Od razu zapragnęłam nauczyć się tej sztuki. Niebywały dźwięk, jaki wydają te naczynia zaskoczył mnie i połaskotał moją duszę.

Mimo niesprzyjającej pogody udaliśmy się dalej na Hradczany, do Zamku Praskiego. Zaczynam się już przyzwyczajać do tej chmurki, która wisi nad moja głową, gdziekolwiek pojadę. Zawsze mnie znajduje, nawet jeśli weźmie sobie dzień wolnego. Minęliśmy po drodze Kościół św. Mikołaja i wspięliśmy się na wzgórze. 

Roztaczał się stąd zachmurzony widok na dachy praskich budynków. Przeszliśmy przez kutą bramę i już byliśmy na dziedzińcu przed fontanną. Nareszcie mogliśmy wejść do Katedry św. Wita. Gotycka, poczerniała fasada i jej ogrom robiły wrażenie. I jeszcze ta rozeta -  uwielbiam tę architekturę, nawet jeśli jest mroczna.


Idąc dalej natrafiliśmy na czerwoną Bazylikę św. Jerzego, osłoniętą barokowym frontem. Skręciliśmy w Złotą Uliczkę. Pamiętam, jak poprzednim razem strzelałam tu z kuszy w którymś z budynków. Wygłodniali, poszliśmy jeszcze na spacer po wałach Praskiego Zamku i usiedliśmy na chwilę w jego ogrodach. Brakowało tu tylko słońca.

Dłużej już nie dało się zwlekać. Wybraliśmy jedną z restauracji z trzydaniowym menu. Było smacznie, aczkolwiek drogo. Najważniejsze, że mój ukochany miał pełny brzuch i był zadowolony.

Powlekliśmy się jeszcze do Ogrodu Królewskiego na poobiedni odpoczynek. Trochę kwiatów i zieleni dobrze nam zrobiło. Budynek Belwederu nie powala na kolana, ale zawsze to jakieś urozmaicenie po tych wszystkich kościołach. Pozostał nam jeszcze jeden punkt programu.

Minęliśmy Pałac Czerninów i dostaliśmy się przed budynek Lorety. Klasztor ten zwiedzałam podczas mojego poprzedniego pobytu, a Alberto nie chciał wchodzić do środka. Na wieży Lorety zamontowane są dźwięcznie grające dzwoneczki. Nawet ten piękny zabytek bez słońca wygląda nieco smętnie.

Wykupiliśmy wcześniej bilety na pokaz śpiewającej fontanny, do którego brakowało jeszcze nieco czasu. Znaleźliśmy przytulna knajpkę, w której Alberto zamówił sobie ogromny, pękaty kufel piwa. Może teraz dotrwa do wieczora.

Wciąż mając w pamięci multimedialny pokaz światło, woda i dźwięk w Barcelonie, nieco się zawiodłam na tym przedstawieniu. Strumienie nie były dobrze skoordynowane, a fontanna wymagała renowacji. A może to zmęczenie zaważyło o moim pesymistycznym postrzeganiu. Wykończeni, udaliśmy się do domu.

Ostatniego dnia słońce okazało się dla nas łaskawe. Kręciliśmy się po znanych nam kątach i odkrywaliśmy nowe. Wstąpiliśmy do pasażu Lucerna, nie wiedząc, że znajduje się tam Koń z Jeźdźcem. Posąg ten jest nieco dziwaczny – zwierzę zwisa do góry nogami, a rycerz siedzi na jego brzuchu.

Odwiedziliśmy też żydowską dzielnicę Josefov i znaleźliśmy się pod Jeruzalemską Synagogą, pełną barw i ciekawych kształtów. Kontynuowaliśmy nasza wycieczkę w dobrych humorach . Przeszliśmy przez Most Manesa i wdrapaliśmy na Letną. To wzgórze, oprócz widoków na Wetławę i mnóstwa zieleni, ma do zaoferowania odrobinę historii.

Na samym szczycie, w miejscu dawnego największego pomnika Stalina, stoi czerwony Metronom. Dzieło to nazywane jest wehikułem czasu. Mnie jednak ciekawiła inna rzecz – dlaczego na linie tuż obok wisi mnóstwo butów? Ponoć turyści zawieszają je tutaj, a silny wiatr przywiewa je z powrotem do właścicieli.

Snuliśmy się tak leniwie po parkowych alejkach, aż natrafiliśmy na Hanavaský pawilon - ciekawą kawiarnię. Zeszliśmy nad rzekę i kontynuując spacer, doszliśmy do muzeum Franza Kafki. Tuż przed nim stoi rzeźba Sikający. Dwóch zielonych mężczyzn stoi w stawku o kształcie Czech i oddaje mocz w różnych kierunkach - można je ponoć sterować za pomocą smsów…

Dalej znaleźliśmy Vinárna Čertovka – najwęższą uliczkę. Żeby nie doszło do ścisku, tuż przed jej wejściem ustawiono sygnalizacje świetlną. Przejście ma zaledwie 50 cm i jest drugą najwęższą ulicą na świecie.

Poszliśmy wzdłuż rzeki i klucząc po mieście znaleźliśmy ciekawy targ spożywczy. Miło było poprzebierać w towarach w taki słoneczny dzień. Przechodziliśmy też obok budki z trdelnikami, czyli walcowanym ciastem, owijanym na drąg, podpiekanym i posypanym cukrem wymieszanym z orzechami oraz cynamonem. Pachniało cudownie, więc daliśmy się skusić na jednego.

Wciąż mieliśmy czas, więc poszliśmy poszukać butów dla Alberto. Podczas tej mokradzi całe mu przemokły, nie wspominając o przecierających się miejscach. W końcu udało nam się coś znaleźć, więc mogliśmy spokojnie udać się do polecanego baru na jedzenie. Moje knedliki z mięsem były przepyszne. Mogłabym tak jeść codziennie.

Ostatni spacer, mała czarna i musieliśmy wracać do domu. Czekając na przesiadkę w Norymberdze poszliśmy raz dwa obejrzeć centrum. Gdy wróciliśmy, okazało się, że nasz autobus odjechał, więc musieliśmy kupić bilet na pociąg. To tyle z oszczędności.

Praga 10-13 maj 2013