piątek, 20 lutego 2015

Aosta i Torino, czyli Turyn podejście II

Aosta



Po nie do końca miłych wrażeniach z Valtournache postanowiliśmy ostatni dzień w tej okolicy poświęcić na zwiedzanie stolicy Doliny – Aostę. Tu mieliśmy więcej szczęścia. Chwilami zza chmur prześwitywało słońce, a temperatury były zdecydowanie plusowe. Ta niewielka mieścinka otoczona górami kryje w sobie wiele czaru. Duże wrażenie zrobiły na nas ruiny romańskiego teatru.






Turyn



Do Turynu dotarliśmy wieczorem i postanowiliśmy odwiedzić te części miasta, których nie zdążyliśmy zobaczyć poprzednim razem. Spacerowaliśmy deptakiem i pod arkadami. Przechodziliśmy z placu do placu. Nawet nie wiedziałam, że tyle ich tutaj jest. Nie każdy z nich był oznaczony jako miejsce turystyczne, ale i tak ciekawie było je zobaczyć. Niestety, podczas zwiedzania Aosty źle stąpnęłam i teraz noga bardzo dawała mi się we znaki. Musiałam odpocząć w jakiejś kawiarni. Na jednej z wystaw zobaczyłam tak apetycznie wyglądające ciastko, że niewiele myśląc weszłam do lokalu i je zamówiłam. Rozsiadłam się zadowolona i dopiero wtedy zaczęłam się rozglądać. Kelnerzy pod krawatem, elegancki wystrój… No trudno. Za kawę i ciastko zapłaciliśmy 14 euro. Ach, gdyby wzrok mógł zabijać, to bym nie przeżyła tej randki.


Powłócząc nogą dowlokłam się jakoś do domu naszych gospodarzy. Tam znowu nas nakarmiono ( tak, czekaliśmy wieczność ) i pokazano kilka ciekawostek. Okazało się, że z naszą hostką, oprócz zamiłowania do zwierząt dzielimy pasję do instrumentów muzycznych. Pokazała nam swoje didgeridoo i puszczała cały wieczór utwory z hang. Pierwszy raz słyszałam o czymś takim, ale od tego czasu lubię sobie posłuchać jego dźwięku. Ciekawe są też połączenia didgeridoo z hang. Polecam!


Na następny dzień molestowałam nasza gospodynię, by nauczyła mnie grać na jej didgeridoo. Szło mi bardzo opornie, ale było zabawnie. Nawet mój chłopak wydawał się być zainteresowany. Po śniadaniu ruszyliśmy naszą starą ścieżką na zwiedzanie. I tak, znowu przeszliśmy przez Park Valentino, aż do największego placu w Europie – Piazza Vittorio Veneto. Po drugiej stronie mostu widać Chiesa de Gran Madre de Dio. A tam, słońce wreszcie przedarło się przez mgłę. Można było nawet zobaczyć wierzchołki gór.



Zrobiliśmy spacer wśród arkad do Piazza Castello i tym razem weszliśmy do Pałacu Madama, by podziwiac widoki z góry na nasłoneczniony plac. Stamtąd zabłądziliśmy do Palazzo Carignano i dalej do Piazza San Carlo z Palazzo Dell’Academia delle Scienze. Cofnęliśmy się w stronę muzeum kina – symbolu Turynu. Nie wchodziliśmy jednak do środka, chociaż ponoć z jego dachu rozpościera się cudny widok na panoramę miasta. Zrobiliśmy zdjęcie Mole Antonelliana i już nas nie było.


Jakimś cudem trafiliśmy do Katedry i przeszliśmy obok czerwonej dzwonnicy. Przy tak pięknym słońcu aż chciało się spacerować. Szkoda tylko, że noga wciąć mi dokuczała. Znaleźliśmy baaardzo długi market usytuowany między dwoma głównymi ulicami.





 Turyn to jednak piękne miasto. Już nawet nie potrafię wymienić nazw tych wszystkich placów, ogrodów i fontann, które widzieliśmy. W każdym razie, przeszliśmy wiele kilometrów tego dnia. Czekał nas jeszcze lot do Eindhoven, trzy godziny snu, autobus i do pracy!

luty 2015

2 komentarze:

  1. Hej Basiu :) Przepiekne zdjecia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Mój chłopak zajmuje się tą stroną wycieczek. Ja mu tylko marudzę, więc czasami musi zrobić pięć ujęć tego samego budynku :D

      Usuń