poniedziałek, 5 maja 2014

Kopenhaga na majówkę

Kopenhaga


W roku 2014 majówka wypadła wyjątkowo korzystnie, więc głupio byłoby ją zmarnować na siedzenie w domu, gdy tyle ciekawych miejsc czeka na odkrycie. Zwiedzanie stolicy Danii było świetnym pomysłem. Działamy w systemie - najpierw bukować, potem czytać, więc więcej informacji zdobyliśmy już po wykupieniu biletów.

Pierwsze wrażenia - Kopenhaga jest baaardzo droga i pełna rowerów. Zaskoczyły mnie specjalne ulice ( bo drogą nie można tego nazwać) przeznaczone tylko dla dwóch kółek. Ludzie jeżdżą tam ze wszystkim - z przyczepkami w których grzecznie siedzą psy, z pomniejszymi meblami, z dziećmi i co tylko sobie wymyślą.
My też musieliśmy spróbować.

Do stolicy przylecieliśmy wieczorem i bez większych problemów pojechaliśmy do domu naszej gospodyni z couchsurfingu. Dziewczyna odebrała nas ze stacji, więc nie musieliśmy kluczyć między uliczkami w poszukiwaniu lokum.

Kopenhaga ma bardzo wiele do zaoferowania. Nasza gospodyni pożyczyła nam rowery ( a co tam, przecież ma trzy) i wyruszyliśmy w trasę. Krążyliśmy tak bez celu, bo na każdym kroku wyrastał przed nami jakiś ciekawy kościół, mijaliśmy wiele kanałów i parków. Delektowaliśmy się piękną pogodą i miłą atmosferą miasta. Mieliśmy 18 stopni, a odczuwało się jak ponad 20. Nierzadko ludzie chodzili w krótkich rękawkach i szortach.



A tu Kościół świętego Mikołaja - poczułam się trochę bożonarodzeniowo.



Zostawiliśmy Rowery w centrum i popłynęliśmy w turystyczny rejs łódką, aby się bardziej zorientować w zabytkach i historii miasta. Obowiązkowym punktem jest posąg syrenki. Trzeba było odczekać swoje w kolejce, by móc pstryknąć fotkę bez udziału dziesięciu innych ludzi. 




Stamtąd mieliśmy już blisko do cytadeli Kastellet. Gdy się spojrzy na mapę, jej tereny przypominają pięcioramienną gwiazdę. A przed wejściem stoi piękna fontanna Gefion, przy której można się trochę orzeźwić.




Cofając się ku centrum, dotarliśmy do Amalienborg - zamku zamieszkiwanego przez rodzinę królewską. Przed placem umieszczono kolejną fontannę, a z jego drugiej strony zbudowano najładniejszy kościół jaki widziałam w stolicy.


Frederiks Kirke, czyli Kościół Marmurowy. Bardzo lubię styl barokowy.


Christianborg





Przerwę na kawę i małe co nieco zrobiliśmy sobie już nad kanałem. Wzięliśmy swoje kanapki, bo tutaj kupując obiad można zbankrutować. Mieliśmy bardzo duże problemy z zakupami w supermarketach. Tylko jedna sieć przyjmowała nasze karty debetowe, a nie wymieniliśmy wystarczająco dużo gotówki. Musieliśmy się nieźle nabiegać, by móc się zaopatrzyć w jedzenie. Za każdym razem było to samo:

- Czy przyjmują państwo Master card?
- Tak, oczywiście.

10 minut później chcemy zapłacić za produkty i co słyszymy?

- Przykro mi, tej karty nie przyjmujemy. Mają państwo gotówkę?

Oczywiście, państwo już nie mają gotówki i muszą iść szukać innego sklepu...




Po błogim leniuchowaniu wskoczyliśmy z powrotem na rower i pojechaliśmy do domu ugotować coś dla nas i dla naszej gospodyni. Pogoda cały czas się utrzymywała, więc mogliśmy zjeść kolację na balkonie z widokiem na ogródki. Bardzo miło spędziliśmy wieczór. 

Następnego dnia pojechaliśmy do dzielnicy Christiania. Na statku wycieczkowym wyjaśniono nam, że kiedyś była to okolica niezamieszkała i biedna. Aby zachęcić do jej zasiedlenia, zniesiono całkowicie podatki dla tej dzielnicy. Spowodowało to szybkie sprowadzenie się biednych rodzin i "artystycznych dusz". Ludzie budowali domy z czego się tylko dało, dlatego obecnie większość budynków nie ma regularnej formy i jest wielokolorowa. Bardzo wielu rzemieślników ma tutaj swoje warsztaty sztuki użytkowej. Wytwarzają cuda z niczego - kawałka blachy albo puszek. Na prawdę warto zajrzeć tu chociaż na chwilę.

Obowiązuje tu zakaz fotografowania i cicha umowa, że policja nie ma tu wstępu. Nikt tu się specjalnie nie kryje ze sprzedawaniem marihuany. 
Siedzieliśmy sobie przy stoliku, zajadaliśmy pyszny placek i popijaliśmy kawę, a tuż przede mną dwóch panów dokonuje transakcji - wielka paczka zielonego do jednych rąk, gruby plik pieniędzy do drugich. Cały towar ukryty w pobliskiej tui - aż mnie korciło by przeszukać krzaki. A tak na prawdę, to trochę się przestraszyłam i zasmuciłam takim obrotem sprawy - tyle młodych ludzi używa tego świństwa, a inni muszą za to cierpieć i ginąć.



Dalej udaliśmy się do Frelsers Kirke - Kościoła Najświętszego Zbawiciela. Cała frajda polegała na tym, że można było wspiąć się aż na szczyt wieży schodami po zewnętrznej stronie budynku. Niesamowite widoki na całe miasto.


Po południu poszliśmy do parku niedaleko domu. A w nim, ku naszemu zdziwieniu, odkryliśmy to :



Nie mogłam się napatrzeć na to słoniątko. Było takie rozkoszne! Stałam jak zaczarowana, obserwując jak bawi się we wodzie i zaczepia rodziców. Nie mogę zrozumieć, jak oni mogą zostawić zwierzęta bez nadzoru, bez obawy, że coś im się stanie - taka moja polska mentalność...

Kolejny dzień to plaża i parki. Typowy relaks, bez pośpiechu. Rowery znowu poszły w ruch. Po drodze zobaczyliśmy, że odbywa się bieg kobiet, więc poszliśmy poobserwować. Lubię atmosferę imprez sportowych - na rozległej polanie było wiele namiotów z napojami, gadżetami do biegania i zdrową żywnością. Z przyjemnością rozsiedliśmy się na trawie i patrzeliśmy jak inni się męczą. Taki wysiłek to nie dla mnie.


Powolutku wróciliśmy do centrum, do Ogrodu Botanicznego. Akurat odbywały się tam targi roślin, czy coś w tym rodzaju. Kolejne lody, kolejna kawa i znowu leniuchowanie. Usiedliśmy koło stawu i słuchaliśmy koncertów oraz poezji. Mimo iż nic nie rozumieliśmy, miło było brać w tym udział.

Zmęczeni nic nierobieniem ruszyliśmy ku sąsiadującego Rosenborg Slot. Pałac ten jest otoczony połaciami zieleni i w tak piękny dzień było tam mnóstwo osób szukających wytchnienia od miasta. Zainteresowała nas popularna tutaj gra, przypominająca trochę bule. Zamiast kulami, rzuca się drewnianymi blokami. Chyba nie do końca pojęłam zasady, ale przyjemnie było obserwować zabawę. Żałowałam, że nie mam na tyle odwagi by podejść i zapytać czy mogę się dołączyć.



Wieczorem urządziliśmy wspólne gotowanie i wypad do pubu z naszą gospodynią - oczywiście na rowerach. Bałam się wypić więcej niż jeden drink. Jednak tutaj to normalne, nikt się nie przejmuje takimi drobiazgami.
Kolejnym zjawiskiem jakie mnie tutaj zdziwiło były krótkie noce. Człowiek budził się o piątej, bo już było jasno, nie wyspany, patrzył na zegarek...i wszystko jasne.

Na ostatni dzień zostawiliśmy sobie Szwecję - krótka wycieczka do Malmo.

Malmo


Niestety, miasto to po pobycie w Kopenhadze nie robi żadnego wrażenia. Pospacerowaliśmy sobie trochę w leniwym tempie, ale bez większych emocji. Oto kilka zdjęć.

Ratusz


Wiking





Piękna była ta nasza wycieczka do Kopenhagi. Aż żal było wyjeżdżać. Mogłaby tutaj nawet zamieszkać, gdyby ceny nie były tak wygórowane. Na pewno będę chciała tu jeszcze wrócić.

maj 2014












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz