Sewilla
Z
Lizbony do Sewilli przyjechaliśmy autobusem nocnym o piątej rano. Wylądowaliśmy
na Plaza de Armas i co dalej? Byłam głodna, zmęczona, nogi miałam opuchnięte i
pełne odcisków. Mój ukochany nie spał całą noc, tylko wyjadał cały prowiant.
Chyba nie muszę opisywać jak bardzo byłam wściekła. Próbowaliśmy znaleźć coś do
jedzenia, ale o tej godzinie - na próżno. Poczłapaliśmy na Plaza Nueva – nie dlatego,
że jest piękny ( chociaż na prawdę nic mu nie brakuje, można stąd podziwiać
ratusz) tylko dlatego, że jest zacieniony. Położyliśmy się na ławkach i
próbowaliśmy się zdrzemnąć i przeczekać do otwarcia sklepów.
O
trochę bardziej ludzkiej godzinie ruszyliśmy wzdłuż Avenida de la Constitucion
by podziwiać Katedrę Najświętszej Marii Panny i La Giralda. Nic z tego – byłam tak
głodna i rozdrażniona, że musieliśmy zatrzymać się na jakimś śniadaniu i kawie –
bez tego ani rusz!
Posileni
poszliśmy dalej do Archiwum Indyjskich i Alcazar. Niestety, do pałacu nie
weszliśmy, bo odstraszył nas bilet wstępu, a to był błąd – i to duży. Bardzo
żałuję, że nie sprawdziłam wcześniej co warto a czego nie warto zobaczyć. No
cóż, przynajmniej jest powód by wrócić. Ale na pewno nie w sierpniu, to była
największa głupota tego wyjazdu! O tej porze z nieba leje się żar
niemiłosierny, trzydzieści stopni – nocą… Katastrofa. Ma się ochotę tylko wejść
do jakiegoś wnętrza i odpocząć, a nie zwiedzać. Przechodzimy koło Pałacu San Telmo.
Pstrykamy zdjęcie i idziemy dalej.
Droga
jest prosta – trafiamy na Plac Hiszpański. A tam, mimo otaczającego go kanału,
dużej fontanny i bliskości Parku Marii Luizy gorąco jak w piekle. Pałac zbudowany
jest z czerwonej cegły, co jeszcze potęguje diabelskie skojarzenia. Ściany wnęk
i kładki prowadzące do budynku pokryte są ciekawymi mozaikami. Z balkonów
roztacza się przyjemny widok. Nie zostaliśmy tam jednak długo. Poszliśmy na
spacer w częściowo zacienionym Parku Marii Luizy.
Potem
dla ochłody skręciliśmy w promenadę biegnącą wzdłuż Kanału Alfonsa XIII by
zobaczyć Złotą Wieżę. Ochłodziło się już nieco, więc spacerek okazał się dobrym
pomysłem. Przeszliśmy się aż do Areny Byków i byliśmy wykończeni całodniowym
upałem.
Z
ulgą udaliśmy się do naszego prywatnego pokoju z klimatyzacją. Niestety, nasza radość
była przedwczesna. Klimatyzacja okazała się być stojącym wentylatorem, a w
pokoju ledwo mieściło się łóżko. Zazwyczaj nie mam zbyt wielkich wymagań, ale
tego dnia to była już przesada. Jak dobrze, że nazajutrz jechaliśmy do Kadyksu.
Kadyks i San Fernando
Na
stacji czekał już na nas kolega mojego chłopaka. Odebrał nas autem i zawiózł do
San Fernando, gdzie mieliśmy się zatrzymać podczas naszego pobytu. Tutaj
panowała zupełnie inna atmosfera. Mimo iż temperatura była taka sama, upał nie
dokuczał tak bardzo i można było ze spokojem oddychać. Ufff.
Po
południu kolega i jego dziewczyna oprowadzili nas po San Fernando. Jest to mała
mieścinka, nie ma w niej nic ciekawego oprócz klimatu, który trudno opisać.
Ludzie się nie spieszą, są wyluzowani i roześmiani. Poszliśmy do polecanego
lokalu ze smażonymi rybami, gdzie wykupiliśmy pół asortymentu na wynos.
Wszystkiego trzeba było spróbować, a byliśmy we czwórkę. Wróciliśmy do domu i
wieczór minął nam na piciu sangrii, pałaszowaniu ryb i plotkowaniu.
Kolejny
dzień spędziliśmy na zwiedzaniu. Pojechaliśmy znowu do Kadyksu na dłuższy
spacer. Tym razem postanowiliśmy odwiedzić informację turystyczną. Pani
wytłumaczyła nam uprzejmie, że musimy podążać za wymalowanymi na chodnikach
liniami. Tras było kilka – każda miała inny kolor. Obeszliśmy chyba wszystkie,
plącząc je co jakiś czas, ale dostarczało nam to dodatkowej frajdy.
Najważniejsze widzieliśmy – Nową Katedrę (mają dwie), Kościół Santiago i mury obronne.
Szczególnie ta ostatnia trasa była bardzo przyjemna, prawie cały czas mogliśmy
podziwiać widoki na Atlantyk.
Po
fortyfikacjach mieliśmy jeszcze trochę siły na odwiedzenie Parque Genoves –
mini parku jurajskiego.
Na
końcu znaleźliśmy targ rybny. Po raz pierwszy widziałam całego tuńczyka. W
puszce wydaje się taki malutki, a tutaj proszę – zajmował prawie całą ladę. Nie
wspominając już o ośmiornicach, rekinach i innych niezidentyfikowanych stworach
morskich.
Ostatnie
dwa dni wakacji spędziliśmy na jedzeniu churros, plażowaniu, nic nie robieniu i
szwędaniu się ze znajomymi mojego chłopaka. Trochę wytchnienia po intensywnym
zwiedzaniu bardzo nam się przydały. I tak minął nam rach ciach cały urlop.
sierpień 2012
sierpień 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz