poniedziałek, 2 lutego 2015

Turyn I

Nasz Walentynowy, całkiem przypadkowo, wyjazd do Valtournache rozpoczęliśmy od lotniska w Eindhoven. Ponieważ w tym mieście nie ma absolutnie nic do roboty, a nasz lot został przesunięty na późniejszą godzinę, postanowiliśmy pojechać do Herdogenbosch. Do Den Bosch można dojechać pociągiem w 20 minut, więc jest to jakaś alternatywa. W tych dniach trwał akurat karnawał, więc wszędzie poniewierały się kolorowe konfetti, a na każdym kroku widniały żaby. Dlaczego żaby? – zapytałam jedną holenderkę. Okazało się, że jest to symbol tego miasta. Poszliśmy sobie na spacer wąskimi uliczkami, nad kanał i na cytadelę. Starczyło nam jeszcze czasu na kawę i ciastko, po czym ruszyliśmy z powrotem do Eindhoven.








Tam pochodziliśmy jeszcze z godzinkę i wsiedliśmy w autobus na lotnisko.





Turyn podejście I


Ryanair miał opóźnienie, więc byłam bardzo zniecierpliwiona. W Turynie czekał na nas host z couchsurfingu i miałam nadzieję, że się na nas nie pogniewa. Jakoś daliśmy radę dotrzeć na umówioną stację. Nasz gospodarz okazał się być bardzo sympatycznym i bezproblemowym człowiekiem. Mieszka razem z dziewczyną, z którą od razu złapałam świetny kontakt. Mamy wspólną pasję – zwierzęta. Po domu pałętał się również czworonóg Ziggy. Pierwszy raz widziałam bulteriera z depresją. Chodził ze zwieszoną głową i tylko szukał jedzenia. Prawie tak jak mój chłopak. Nie chciał się za bardzo bawić, ale chyba mnie polubił. Chciał mi wskoczyć nawet na kolana, ale mu zabroniłam. Nie poddał się jednak tak łatwo – obszedł mnie z drugiej strony i siup! Prawie mu się udało. Odszedł niepocieszony, Aż mi się go żal zrobiło.

Byliśmy już bardzo głodni, a głupio mi było poganiać naszych gospodarzy – nalegali, że sami zrobią dla nas kolację. We Włoszech wszystko płynie w zwolnionym tempie. Dostaliśmy jeść po północy. Całe szczęście, że było smaczne.

Mimo brzydkiej pogody, która miała nam już towarzyszyć do końca wyjazdu, ruszyliśmy rankiem na zwiedzanie. Mieszkaliśmy niezbyt daleko od  Parku Valentino, więc poszliśmy wzdłuż rzeki Po w tamtym kierunku. Po drodze minęliśmy Zamek Średniowieczny, ale niestety nie był w tym okresie udostępniony do zwiedzania.






Dalej dotarliśmy do Parku – przepiękne miejsce z różnorodną roślinnością i wieloma figurkami. Szkoda, że wszystko było zamglone. Pod nogami przebiegały nam co chwilę wiewiórki.



W końcu doszliśmy do Pałacu Valentino, w którym, jak się okazało, mieści się teraz uniwersytet. My weszliśmy z ciekawości do środka, do sal, do których nie powinniśmy. A tam piękne, zdobione sufity, dywany i pokój luster. W dodatku wszystko ogrzewane, co w lutym jest dużym atutem.


Mieliśmy wciąż trochę czasu do odjazdu pociągu, więc przeszliśmy się do Piazzeta Reale, Piazza Castello i Palazzo Madama. Szara mgła i mżawka zrobiły swoje. Nie mogłam zrozumieć, czemu ktoś mógł chcieć przyjechać do tak okropnego miasta. Już niedługo sama miałam zmienić zdanie na jego temat. Tymczasem powlekliśmy się główną aleją do Porta Nuova, skąd odjeżdżał nasz pociąg. Zjedliśmy okropna pizzę i w drogę!




Do Chatillon – Saint Vincent z przesiadką w Ivrea dotarliśmy bez problemów. Dalej musieliśmy czekać godzinkę na autobus do Valtournache. Było bardzo zimno, więc po co stać? Lepiej przejść się po okolicy. Tuż obok stacji zauważyliśmy drogowskaz do jakiegoś zamku. Zapytany przechodzień powiedział, że to 20- minutowy spacer, cały czas prosto. Świetnie, ja nawet na takiej trasie potrafię zabłądzić. Zrozpaczona podeszłam do jakiegoś mężczyzny wysiadającego z auta i wyjaśniłam o co chodzi.

- A może was po prostu podwiozę? To dość daleko!- spadł nam z nieba.

Przez całą drogę myślałam, jak my trafimy do stacji na nasz ostatni autobus, ale już nie było innego wyjścia. Rzeczony zamek okazał się galerią sztuki i wcale nie był interesujący. Przynajmniej nie zmarzliśmy. Z powrotem zagadnęliśmy dwie dziewczyny, które pokazały nam skrót – faktycznie, do stacji szło się 20 minut, ale z górki. Daliśmy radę!


luty 2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz