sobota, 27 czerwca 2015

Drezno i Bastei

Wybraliśmy się z Alberto na urodzinowy weekend do Drezna.  Wyruszyliśmy w piątek wieczorem z Bablacarem i zatrzymaliśmy się na Cs, tak by od samego rana można było rozpocząć zwiedzanie. Nasz host był bardzo miły i pokazał nam miasto.

Mimo kapuśniaczku poszliśmy do Grosser Garten, parku, w którym znajduje się barokowy Pałac Letni. Niestety, kręcono tam jakiś film i nie mogliśmy wejść do środka. Falk poprowadził nas dalej do wysokiego bloku, z którego rozpościerał się niezły widok na miasto. Wspinanie się po schodach zrujnowanego budynku miało w sobie coś z przygody. Na samej górze wyjęliśmy prowiant i delektowaliśmy się strawą.

Przyszedł czas na centrum -  znowu wspięliśmy się do góry – na wieżę widokową Kościoła Trzech Króli. Stąd mogliśmy lepiej obejrzeć  zabytki nowego miasta. Widzieliśmy niemalże czarny Kościół św. Krzyża, do którego mieliśmy się zaraz udać.

Niebo wyschło na chwilę, akurat byśmy mogli poprzechadzać się po podwórzu Zwingera – barokowego pałacu. Na jego dziedzińcu znajduje się wiele sadzawek, a gmach budynku zdobi  pozłacany zegar z dzwoneczkami po boku. Falk zaprowadził nas też do „sekretnej fontanny”.  Postanowiliśmy odpocząć sobie przy niedobrej i niezwykle drogiej kawie.

Poczłapaliśmy do nietypowego barokowego kościoła katolickiego – Hofkirche. Kościół Dworski jest bogato zdobiony, a swoją strukturą przypomina świątynię luterańską.

Niestety, łaskawość pogody dobiegła końca. Podążając  do Frauenkirche całkiem przemokliśmy. Kościół Marii Panny robi jednak wrażenie. Ta kamienna barokowa budowla wznosi się wysoko, swoją kopułą wybija się ponad resztę. A tuż obok  rozłożyła się Akademia Sztuk Pięknych. Nazywają ją wyciskarka do cytryn. Jeden rzut oka na jej dach i już wszystko jasne. Gdzieś w międzyczasie znaleźliśmy malowidło Orszak Królewski.


Poszliśmy tarasami wzdłuż Łaby do Ogrodów Bruhlscher. Tam rozpadało się na dobre, więc skryliśmy się pod jakimś daszkiem. Pojechaliśmy jeszcze do pięknego sklepu z nabiałem – Molkerei Pfund. Zachwycił mnie swoim wystrojem, cały w płytkach, z rzeźbionymi sufitami.

Wykończeni wrażeniami wróciliśmy do domu i zabraliśmy się za gotowanie. Falk zaprosił kilkoro przyjaciół, więc było całkiem wesoło.

Niedzielę spędziliśmy poza miastem. Najpierw pojechaliśmy do twierdzy Konigstein. Słoneczko przygrzewało a my wspinaliśmy się pod sam Królewski Kamień. Niestety okazało się, że cena za wstęp jest kosmiczna, więc przeszliśmy się dookoła i podziwialiśmy widoki. Już nie mogłam się doczekać wycieczki do Bastei – drewnianego mostu łączącego formacje skalne w Szwajcarii Saksońskiej.

Najpierw musieliśmy przeprawić się promem przez rzekę i przejść przez małą, malowniczą osadę. Zatrzymaliśmy się w przyjemnej kawiarence na małe co nieco i mogliśmy rozpocząć wspinaczkę. Co kawałek przystawaliśmy i podziwialiśmy widoki. Najbardziej podobał mi się punkt tuż nad Łabą wijącą się wśród zieleni, trzymaną w ryzach przez wapienne skały.


Wreszcie dotarliśmy do atrakcji głównej wycieczki – mogliśmy przespacerować się słynnym mostem. Tłok utrudniał nam swobodne przemieszczanie się. Każdy próbował zrobić sobie zdjęcie – my z resztą także. Szczerze mówiąc, większe wrażenie robi widok na sam most, ale wszystko ma swoje uroki. 

Po wyczerpującej wędrówce zeszliśmy na stację. Tam okazało się, że pociąg „wypadł”. Czekaliśmy więc na następny. Oczywiście miał się spóźnić o nieokreśloną ilość czasu. Pięknie, my musieliśmy jakoś wrócić do domu. Na szczęście pociąg w końcu pojawił się na horyzoncie i zdążyliśmy na nasz transport do Berlina.

czerwiec 2015