Finlandia
zimową porą – sama nie wiem, na co się porwałam. I bynajmniej nie mówię o wódce…
Polecieliśmy z Piotrem do Turku, za grosze. Dobra okazja do zwiedzenia
Helsinek. Jak zwykle przygarnięto nas na cs, przyjechaliśmy na miejsce bardzo
późno. Bilet z Turku do stolicy wyniósł nas więcej niż lot. Przystanek
samolotowy, chciało by się to nazwać, był niezwykle małym barakiem i posiadał
sklepik typu kiosk. usiedliśmy na starej kanapie, której ktoś się chyba chciał
z domu pozbyć. A ja narzekałam na lotnisko w Gdańsku. Na dzień dobry przywitało
nas minus 20 stopni. Nic dziwnego, że tutaj ciągle się pije alkohol.
Po
rozmowie z naszymi hostami udało nam się ustalić trasę zwiedzania. Od samego
rana podreptaliśmy na Plac Senacki. W jego centrum stoi pomnik cara Aleksandra II, a za nim wznosi się majestatyczna Katedra św.
Mikołaja. By do niej dotrzeć, trzeba pokonać kamienne stopnie. Przypominało mi
to odrobinę Sacre Coeur.
Przeszliśmy koło portu i po pewnym czasie odnaleźliśmy
czerwoną katedrę. Sobór Uspienski to cerkiew której dach zdobi 13 pozłacanych
kopuł, symbolizujących Jezusa i jego apostołów. Nigdy przedtem nie widziałam
takiej architektury – bizantyjsko-słowiańskiej ponoć. Zachwycające.
Jako że była zima, a przy robieniu zdjęcia narażało się na
odmarznięcie palców, raczej oszczędnie sięgaliśmy po aparat. Nie był to sezon
na znany Kauppatori, za to udało nam się znaleźć halę targową z przeróżnymi
pamiątkami i specjałami. Byłam bardzo głodna i zaciekawiona perspektywą
spróbowania mięsa renifera. Nie zawiodłam się – niebo w gębie!
Zrobiło się już ciemno, więc zmarznięci ruszyliśmy z powrotem
do domu. Spędziliśmy miły wieczór z naszymi hostami.
Kolejnego dnia popłynęliśmy promem do twierdzy Suomenlinna.
Jest to baza marynarki wojennej, położona na pięciu wyspach. Najwięcej frajdy
sprawiła nam sesja zdjęciowa koło armat. Zeszliśmy też do podziemnych tuneli,
ale było bardzo ciemno, więc nie zagłębialiśmy się zbytnio. Odwiedziliśmy kościół
Suomenlinna, który jako jedyny łączy dwie funkcje – sakralną i latarni morskiej
– ciekawa kombinacja.
Co robić w zimny ciemny Finlandzki wieczór? Oczywiście sauna!
Pojechaliśmy do miasta i bardzo się zdziwiliśmy prostotą tego miejsca. Między
sesjami wychodziliśmy na dwór i nacieraliśmy się śniegiem. Bardzo intensywne
przeżycie. Nie chciało nam się jeszcze wracać do domu, więc poszukaliśmy
jakiejś knajpki i zafundowaliśmy sobie zasłużonego drinka.
Nazajutrz nie zostało już wiele do oglądania. Poszliśmy do
Parku Sibeliusa, słynnego fińskiego kompozytora. Znajduje się tam pomnik jego
imienia stworzony z piszczałek. Ponoć w wietrzne dni słychać jego muzykę.
Włóczyliśmy się po mieście bez celu aż zgłodnieliśmy i
zamówiliśmy pizzę. Na wieczór mieliśmy zarezerwowany rejs promem, aż do
Sztokholmu. Płynęliśmy całą noc. Do naszej kajuty nikogo nie dokwaterowano,
więc mieliśmy spokój. I to wszystko za jedyne 5 euro.
W Sztokholmie pogoda nie dopisywała. Szaro, ciemno i mroźno. Z
portu poszliśmy do kolorowego starego miasta. Na miejscu cyknęliśmy fotę przed kościołem Slottskyrkan
i podążyliśmy do Muzeum Statku Vasa. Piotrek uparł się, że chce je odwiedzić,
mimo iż było bardzo drogie.
Okręt ten wybudowano podczas wojny polsko szwedzkiej, jednak
nie posłużył długo. Zatonął, ledwo wypływając z portu. W muzeum można było
podziwiać figury woskowe, jakże realistyczne, przedstawiające marynarzy i
mieszkańców Szwedzkich. Muszę przyznać, że wszystkie eksponaty wywarły na mnie
duże wrażenie.
Po wizycie nastąpiło przeciążenie materiału. Pokłóciliśmy się
z Piotrkiem i jakże dojrzale, każde poszło w swoją stronę. Niestety, nie miałam
żadnego aparatu ani mapy, więc błąkałam się bez celu po mieście, aż przyszedł czas
na powrót. Popłynęliśmy promem do Turku, skąd mieliśmy wylot do Polski.
Pierwsza stolica Finlandii nie zachwyca, przynajmniej zimowa
porą. Niewielu ludzi snuło się po ulicach. Z nisko pochyloną głową wtuloną w
ramiona przeszłam koło rzeki Aury, by dotrzeć do katedry luterańskiej
opruszonej śniegiem. Nieciekawa budowla pozwoliła mi się ugrzać chociaż na
chwilę. Nie mogłam już dłużej włóczyć się po mieście. Mróz wdzierał mi się do
mózgu. Miałam do zabicia jeszcze parę godzin, więc poszłam na wystawę ognia.
Byłam bardzo mile zaskoczona, gdy weszłam do muzeum. Wystawa
była darmowa. Na różnych stanowiskach można było rozpalić ogień, posłuchać
muzyki jemu poświęconej lub pograć w strażaka. Duże wrażenie zrobił na mnie
multimedialny pokaz wielkiego pożaru w Turku. Światła, dźwięk i dym pozwalało
poczuć ułamek grozy, jaką przeżyli mieszkańcy miasta.
Odwiedziłam jeszcze wystawę poświęconą piłce nożnej. Aż dziw,
że coś takiego można interesująco przedstawić osobie, która totalnie ignoruje
ten sport. Mimo wszystko, trzeba było zbierać się już na samolot.
styczeń 2012
styczeń 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz