Po
Paryżu kolej na Dublin. Mój dawny znajomy zaprosił mnie do siebie w odwiedziny.
Przyleciałam dosyć późno, więc oprócz kolacji i plotkowania w nieskończoność nie
zdołaliśmy nic zrobić.
Następnego
dnia kumpel miał coś do załatwienia. Już ja to znam. Zmyłam się stamtąd do
miasta, skąd miał mnie odebrać jak już skończy te swoje interesy. Miało być
prosto, a jak zwykle musiałam się nieźle nastresować. Żadnej mapy, w pobliżu
żadnego transportu ani nawet przechodnia. Dzielnica fabryk. Szłam więc przed
siebie, mając nadzieję, że idę w dobrym kierunku. Na szczęście udało mi się złapać
stopa. Jakiś Ukrainiec podwiózł mnie do przystanku tramwajowego. Stamtąd poszło
już gładko. Wysiadłam w samym centrum i pozwoliłam się wciągnąć miastu.
Przechodziłam przez kolejne mosty, przez Liffey w tę i z powrotem, oglądając
kolorowe budynki i podziwiając z daleka Spire of Dublin.
Udałam
się do Trinity College, by poprzechadzać się po zielonych terenach
uniwersytetu. Stamtąd pomaszerowałam do Zamku Dublińskiego. Po drodze
zobaczyłam bardzo ładny budynek, niby kościół, lecz brakowało mu krzyża.
Okazało się, że to biuro informacji turystycznej. Sprawdziłam to potem i
dowiedziałam się, że faktycznie, miasto zakupiło tę świątynię i
zdesakralizowało. Był to kiedyś kościół św. Andrzeja. Ciekawy sposób na
uratowanie zabytku.
Oczywiście,
to co zamierzałam i co osiągnęłam, to dwie różne rzeczy. Dotarłam do Katedry
św. Patryka, patrona Irlandii. Kolejna szara budowla, prezentująca się na tle
niebieskiego nieba i zielonej trawy. Podoba mi się ten styl. Poprosiłam o
pstryknięcie zdjęcia grupkę młodych chłopaków. Od razu nawiązaliśmy rozmowę
łamanym angielskim, ja po hiszpańsku – oni po włosku. Mimo to, miło się gawędziło
i dalej poszliśmy razem.
Dotarliśmy
do kolejnej katedry – Christ Church i budynku Dublinii. Kiedyś na miejscu
gotyckiego kościoła, stała drewniana świątynia wikingów. Katedra Chrystusowa
jest połączona z Dublinią kamiennym mostem. W środku znajduję się wystawa z życia
Dublińczyków w zamierzchłych czasach.
Ostatni
przystanek, zanim Damian odebrał mnie z miasta to Zamek Dubliński. I znowu ten szary kamień. Czy cały Dublin
projektował jeden architekt? Pokręciliśmy się chwilę i już musiałam się żegnać
z moimi nowymi znajomymi.
Pojechaliśmy
z Damianem wrzucić coś na ząb, a potem na klify. Zanim tam dotarliśmy, zrobiło się
jednak ciemno i zaczął padać grad. Ach, ta Irlandia.
Następnego
dnia zrobiliśmy sobie wycieczkę do Kilkenny. Zwiedziliśmy zamek, dowiedzieliśmy
się trochę o jego historii a mnie rozpierała duma, bo przewodnik pochwalił mój
angielski. Pospacerowaliśmy jeszcze po jego parkach i wstąpiliśmy do
miasteczka. Zbliżały się święta, więc wszędzie były porozstawiane stragany, a
nad głowami wisiały bożonarodzeniowe ozdoby. Było już po zmroku, a jakiś chór
śpiewał kolędy. To dopiero nastrój! Cudownie było znajdować się w środku tego
wszystkiego, poczuć atmosferę i znowu stać się małym dzieckiem, które wierzy w
Mikołaja.
Ostatni
dzień nie obfitował w wydarzenia – pojechaliśmy do Phoenix Park, ale po
niedługim czasie z prawie że jasnego nieba runął grad. Ta pogoda mnie dobija,
nie wiadomo czego się spodziewać. To chyba znak, by pojechać na lotnisko.
Grudzień 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz