wtorek, 31 maja 2016

Oslo, dzień 1

Długo wyczekiwana wycieczka do Oslo. Stres już od samego rana. Spakowani i najedzeni wyszliśmy na przystanek. Po drodze przypomniało mi się, że nie wzięłam jedzenia ani paszportu. Do odjazdu autobusu brakowało 5 minut. Wracać czy nie? Nie byłam pewna, czy do Norwegii można się dostać na dowód osobisty. Za namową męża zaryzykowałam, ale całą długą drogę na lotnisko ściskało mnie w żołądku. Uspokoiłam się dopiero za bramkami.  Około pierwszej dotarliśmy do Oslo. Mimo nieprzyjaznych prognoz wcale nie było zimno. Przypadkowo trafiliśmy w tramwaju na żonę Octavio – przyjaciela Alberto. Całe szczęście zaprowadziła nas do swojego mieszkania. Zostawiliśmy swoje rzeczy, nakarmiono nas przepysznym pesto z nasionami pinii i już ruszaliśmy na zwiedzanie miasta.

Zaczęliśmy od Damstreset Street, wąskiej uliczki  obsadzonej drewnianymi, kolorowymi domkami z XIX wieku. Dalej spacerowaliśmy do Kościoła Trójcy Świętej, ogromnej kopulastej świątyni. Czułam się tam wyjątkowo malutka. 


Nawet Katedra nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Tak naprawdę to była dosyć banalna, ale z ciekawości weszliśmy do środka. Na miejscu okazało się, że odbywa się próba do koncertu instrumentów dętych, więc postanowiliśmy posłuchać. Siedziałam jak zaczarowana, gdy z fletów i piszczałek wydobyły się pierwsze dźwięki. Popłynęła baśniowa muzyka całkiem niepasująca do kościoła. I tak udało nam się zaoszczędzić 15 euro :P


Po koncercie powędrowaliśmy do jednego z symboli Oslo – Opery. Nowoczesny, przeszklony budynek niemal wyłania się z wód Oslofiordu. Wdrapaliśmy się na jego dach i łapaliśmy promienie słońca, ciesząc się panoramą. 


Spacerując wzdłuż brzegu dotarliśmy aż do Fortecy Akershus. Kiedyś znajdowało się tu więzienie. Nigdy nie mogłam pojąć, czemu przestępcy mają lepszy widok z okna niż uczciwi ludzie. Na zielonych wałach ustawiono przeróżne armaty, między którymi przewijały się tłumy ludzi. Można było stąd dojrzeć  czerwony ratusz – nasz kolejny cel. Niestety okazało się, że tego dnia odbywała się zamknięta impreza i nie wpuszczono nas do środka.


Idąc dalej dotarliśmy do żółtego, imponującego, rokokowego budynku Teatru Narodowego. Na placu tuż przed nim rozstawili się muzykanci. Wyciągnęli akordeon i organki i umilali czas przechodniom. Pstryknęliśmy fotkę przed ciekawą kulistą fontanną i ruszyliśmy dalej ku Pałacu Królewskiemu. Park pałacowy był idealnym miejscem do krótkiego odpoczynku i małej przekąski. Miło było powygrzewać się w słońcu, ale nie mieliśmy zbyt dużo czasu. Chciałam jeszcze zwiedzić Galerię Narodową, lecz niestety okazało się, że akurat tego dnia zamknęli wcześniej…



Niepocieszona poszłam w dół najbardziej znanej ulicy w Oslo – Karl Johan Gate. Mijaliśmy ładne budynki uniwersytetu, skwer Spikersuppa z sadzawkami i fontanną, aż w końcu dotarliśmy do Parlamentu. W jego centralnej części okrągli się rotunda, a tuż przed wejściem znajduje się balustrada. Już nie mogłam się doczekać wejścia do środka. Niestety, tego dnia było to niemożliwe. Mimo wieczornej godziny wciąż było jasno, a ja miałam nadal siły, więc wyciągnęłam Alberto do parku z najładniejszym ponoć widokiem na Oslofiord.  



Wzgórze Ekeberg kryje dziesiątki dziwnych, makabrycznych rzeźb. Stoi tu zielona kobieta, której można wysunąć pierś, kolano lub brzuch jak szufladę, szkielety, sikająca dziewczynka oraz telewizory z psychodelicznymi sekwencjami. Nie wiem, jaka matka bierze swoje dziecko do takiego parku. Bądź co bądź, widok z góry był naprawdę imponujący. Wieczorkiem wróciliśmy do domu, pogadaliśmy trochę z Octavio i wymęczeni poszliśmy spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz