sobota, 30 lipca 2016

Monachium 2016

Znowu w drodze. Tym razem  postanowiłam spełnić drugie marzenie mojego męża – pojechać do Zamku Neuschwanstein. Znajduje się on blisko Monachium, więc postanowiliśmy połączyć wycieczkę ze zwiedzaniem tego miasta i spać u kolejnego kolegi Alberto. Pojechaliśmy pociągiem, ale nie robiliśmy wcześniejszych rezerwacji miejsc. Okazało się, że wszystkie są zajęte. Czekało nas kilka godzin stania. Oczywiście, ja nie jestem Niemką i ani mi w głowie podporządkowanie się regułom. Usiadłam w przedziale i stwierdziłam, że jak przyjdzie osoba z rezerwacją to wstanę. I bardzo dobrze – nikt się nie upomniał o te miejsca.

Do Monachium dotarliśmy prawie nocą. Okazało się, że będzie cały czas padać. Tak sobie wymyśliłam i oczywiście namówiłam chłopaków, byśmy pojechali następnego dnia w Alpy. To był strzał w dziesiątkę. Cudne, mimo iż zachmurzone krajobrazy jakie mijaliśmy pozwoliły mi nawet zapomnieć o mojej chorobie lokomocyjnej. Gdy dotarliśmy na miejsce do Konigsee, prawie przestało padać.  Nad samym jeziorem zdecydowaliśmy się na rejs stateczkiem po wodzie aż do Kościoła Świętego Bartoloma. Usadowiliśmy się w zadaszonej łódce i zduszeni jak śledzie ruszyliśmy. Przewodnik pokazywał nam wodospad i ścianę echa ( nawet zagrał na trąbce), ale mnie najbardziej zaciekawiły, a raczej napawały nadzieją pojedyncze przebłyski słońca. 


Gdy dopłynęliśmy do brzegu, zagościło na niebie już w pełnej krasie. Niesamowity widok, ten kościółek z czerwonymi wieżyczkami na tle gór, wody i łąki.  Alejandro widział to inaczej – przypominał mu męskie narządy rozrodcze… Faceci nie zawsze są wrażliwi na piękno.



Poszliśmy na spacer nad Lodowy Strumień. Jego wody biorą swój początek z roztopionego lodowca. Zrobiło się gorąco, więc postanowiliśmy sprawdzić jego temperaturę. Taaak, lodowata J Zjedliśmy kanapki, napiliśmy się i wróciliśmy do przystani na statek do miasteczka. Cudownie było tak wygrzewać się w promieniach słońca i patrzeć na Alpy. Snuliśmy plany, a raczej marzenia o zdobywaniu ich szczytów.

Moi panowie, po dotarciu na drugi brzeg zrobili się głodni. Pogoniłam ich jeszcze do zakątku malarskiego, by z innej perspektywy spojrzeć na jezioro i poszliśmy szukać restauracji. 




Zamówiłam sobie szpecle z modrą kapustą i gulaszem. Niecierpliwie czekałam, aż podadzą mi moje danie. Niestety, bardzo się rozczarowałam – było po prostu niedobre. Z pełnymi brzuchami wsiedliśmy w auto i znowu podziwiając cudowne krajobrazy wracaliśmy do Monachium. Ledwo wyjechaliśmy z parkingu, znowu zaczęło lać. Tym razem nam się udało.

W domu sprawdziłam, jak się sprawy mają z bajkowym zamkiem. Niestety okazało się, że najlepsze trasy są teraz zamknięte dla zwiedzających. W  dodatku ten deszcz – musieliśmy zrezygnować…

Kolejnego dnia nie mieliśmy już tyle szczęścia. Od samego rana poszłam do sklepu po produkty na śniadanie. By wygnać moich panów z łóżka, musiałam podstawić im jajecznicę pod nos.  Ledwo wyszliśmy, zaczęło siąpić. Rozpoczęliśmy wycieczkę od Bramy Karola. Idąc wzdłuż deptaku zauważyłam kościół, w którym wcześniej nie byłam. Rokokowy wystrój Burgersaalkirche zachwycił mnie od razu. Szkoda, że właśnie zaczynało się nabożeństwo – chciałam pozostać tam jeszcze chwilę. W podziemiach znajduje się mini muzeum poświęcone proboszczowi Mayerowi, który przeciwstawiał się działaniom  Hitlera.

Przestało padać, a my przedarliśmy się przez ochronę aż do placu Marii. Świętowano właśnie przyjazd reprezentacji piłki nożnej. Przedstawiciele pokazali się na balkonie Ratusza. Nie mieliśmy ochoty tłoczyć się tam z resztą tłumu, więc poszliśmy dalej, aż do placu targowego.  


Niestety tego dnia nic się tam nie działo więc ruszyliśmy do Maximillianeum. Piękny renesansowo – neogotycki budynek  z tarasem nie otworzył przed nami swoich wrót. Jakoś nie mieliśmy szczęścia. 


Przespacerowaliśmy się wzdłuż brzegów Izary i trafiliśmy na Kościół św. Łukasza. Jego kopuła wyróżniała się na tle miasta, więc mimo iż nie wiedziałam co to za budynek, po prostu musiałam tam pójść.  Pięknie wyglądał przycupnięty nad rzeką, szkoda tylko, że nie było słońca.



Zaczęłam się źle czuć, ale myślałam, że to z głodu i niesprzyjającej pogody. Poszliśmy na spacer do Ogrodów Angielskich, które tym razem mnie nie oczarowały. Moją uwagę przykuł za to tłum zebrany wokół potoku. Okazało się, że kilka osób surfuje tam na deskach na sztucznej fali, stworzonej przez kawał bali przywiązanej w poprzek strumienia. Totalnie zaskakujące i za razem oburzające – jakie to niebezpieczne!



Przeszliśmy dalej do Ogrodów Dworskich. Trochę się wypogodziło, więc sporo ludzi wybrało się na kawę, spacer lub partyjkę buli. Jakiś skrzypek porzympolił trochę i ku mojej uciesze, przypomniał mi moje pierwsze randki z tym instrumentem. To chyba najprzyjemniejsze miejsce w Monachium.

Katedra Maryi Panny i Odeon były w remoncie, więc pozostała nam tylko Rezydencja Wittelsbachów. Chłopcy nie chcieli wejść do środka, zwiedziliśmy więc tylko dziedziniec Brunnenhof i już nie dawałam rady kontynuować. Zmusiłam chłopaków do powrotu. Z kwadransu na kwadrans było mi coraz gorzej – zużyłam już wszystkie chusteczki, a głowa chciała rozlecieć się na kawałki.

W takim właśnie stanie przeegzystowałam do południa następnego dnia. Nie byłam w stanie już wyleżeć, więc mimo deszczu pojechaliśmy do Pałacu Nymphenburg. Pogoda robi swoje – zamiast prześlicznych ogrodów naszym oczom ukazała się zgniła, przemokła zieleń i cienie turystów przemykających w strugach deszczu. Nawet kanał z gondolą był jakąś  smutną parodią. 

Po godzince pojechaliśmy na chińskie jedzonko i do Parku Olimpijskiego. Rozpadało się na dobre, więc schroniliśmy się w fabryce BMW. Alejandro był wniebowzięty. Nareszcie mógł podzielić się swoją pasją z  kumplem. Ja snułam się za nimi i czekałam, aż się przejaśni na dworze. Na szczęście, nie trwało to bardzo długo. Wspięliśmy się na pagórek, z którego można było podziwiać panoramę Monachium.



Wykończona, cieszyłam się, że to już koniec wycieczki. Zjedliśmy coś u Alego i pojechaliśmy na lotnisko. Jak dobrze jest wrócić do domu. A Neuschwanstein zwiedzimy, jak wszelkie trasy będą znowu dostępne dla turystów.

Maj 2016

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz