Niemalże od razu po wylądowaniu na lotnisku koło Podgoricy zaczął się wyścig z czasem. Mimo protestu teściów i męża nie wzięliśmy taksówki tylko podreptaliśmy na stację kolejową.
Zobaczyłam, że jeden pan idzie na skróty przez pole i podążyłam jego śladem. Po jakichś 15 minutach marudzenia dotarliśmy do mini żółtej, zrujnowanej budki, która okazała się być stacją kolejową. Dobrze, że było tam już kilkoro ludzi, inaczej całkiem bym zwątpiła w powodzenie tego przedsięwzięcia.
W końcu wtoczył się stary, zdezelowany pociąg i już mogliśmy jechać. Do Podgoricy mieliśmy tylko jedną stację, nikt nie przyszedł sprzedać nam biletu więc jechaliśmy za free.
Dalsza podróż była bardziej komfortowa - do Ostrogu jechaliśmy nowoczesnym szynobusem. Niedaleko tej miejscowości znajdują się dwa ortodoksyjne klasztory - niżny i wyżny. Na stacji stała jedna taksówka - specjalnie dla niezmotoryzowanych turystów. Wyruszyliśmy krętą wąską drogą i już po pół godziny byliśmy na samej górze. Naszym oczom ukazał się biały, wkomponowany w skały Kościół św. Krzyża z siedemnastego wieku.
Najpierw udaliśmy się do kapliczki rozświetlonej jedynie blaskiem dziesiątek długich i wąskich świeczek. Potem musieliśmy odstać swoje w kolejce do relikwii świętego Bazylego. Mnie jednak bardziej interesowały kolorowe freski pokrywające całą dostępną powierzchnię, od ścian poprzez sufit. Wdrapaliśmy się jeszcze na wieżę, gdzie na skalnych ścianach wyłożone różnobarwne mozaiki. Widok z balkonu też był niczego sobie, szkoda że teść nie chciał wejść do góry z nami.
Wciąż mieliśmy trochę czasu do pociągu, więc poprosiliśmy taksówkarza by nas zawiózł do klasztoru niżnego. Szybko zwiedziliśmy Kościółek Trójcy Świętej z podobnymi malowidłami ściennymi, zapaliłam świeczuszkę i zdążyliśmy obczaić sklepik z pamiątkami przed drogą powrotną.
Najpierw udaliśmy się do kapliczki rozświetlonej jedynie blaskiem dziesiątek długich i wąskich świeczek. Potem musieliśmy odstać swoje w kolejce do relikwii świętego Bazylego. Mnie jednak bardziej interesowały kolorowe freski pokrywające całą dostępną powierzchnię, od ścian poprzez sufit. Wdrapaliśmy się jeszcze na wieżę, gdzie na skalnych ścianach wyłożone różnobarwne mozaiki. Widok z balkonu też był niczego sobie, szkoda że teść nie chciał wejść do góry z nami.
Wciąż mieliśmy trochę czasu do pociągu, więc poprosiliśmy taksówkarza by nas zawiózł do klasztoru niżnego. Szybko zwiedziliśmy Kościółek Trójcy Świętej z podobnymi malowidłami ściennymi, zapaliłam świeczuszkę i zdążyliśmy obczaić sklepik z pamiątkami przed drogą powrotną.
W Podgoricy spróbowaliśmy lokalnych specjałów - stek a la Njegusi. Jest to mięso zawijane w tamtejszy ser i szynkę, polany pysznym sosem. Mogę tylko polecić restaurację na samej stacji autobusowej. Teraz czekały nas już tylko 2 godziny do Budvy.
Na miejscu okazało się, że pokój nie wygląda tak jak w internecie, kuchnia też nie była do dyspozycji. Nasza recepcjonistka była jednak tak miła, że dała nam drugi pokój gratis. Zadowoleni z rozwiązania zasnęliśmy błyskawicznie.
22 wrzesień 2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz