poniedziałek, 7 listopada 2016

Kaniony, czyli Czarnogóra część 7, ostatnia :)

Ostatni dzień aktywnego urlopu. Wycieczkę do kanionów zarezerwowaliśmy już w Budvie, bo bałam się, że w stolicy słabo będzie z biurami turystycznymi. No i dobrze zrobiłam, tylko stresowałam się, że nas nie odbiorą z miejsca zbiórki. Na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem. Już po 20 minutach zatrzymaliśmy się na śniadanie. Ja skusiłam się na naleśniki, które okazały się bez nadzienia. Chociaż herbata była smaczna.

Jechaliśmy wśród gór i rzeki Moraca podziwiając pierwszy kanion. Jesienne barwy urozmaicały nam widoki.
Niedługo potem zatrzymaliśmy się w klasztorze Moraca z XII wieku. Sam budynek taki sobie, ale otoczenie było urocze. Ogromne dzwony, ule i widok na góry. Skusiłam się też na kupno jeży nówki.



Kolejny przystanek to Biogradzkie Jezioro znajdujące się w Biogradzkim Parku Narodowym. Malowniczo położone, z zacumowanymi drewnianymi łódeczkami wydawało się malutkie. Później okazało się, że za zakrętem jest dwa razy dłuższe, ale tam już nie dotarliśmy.


Po godzinie dojechaliśmy do wyjątkowego mostu z niezwykle wysokimi przęsłami. Płynie pod nim rzeka Tara, najdłuższa w Czarnogórze. To pewnie przez porę roku, ale wody było niewiele więc jej rozmiary nie imponowały. Most Durdevica był swego czasu najwyższy na świecie. Dodatkową atrakcją był przejazd tyrolką, ale mąż poskąpił mi tej przyjemności.



Wisienką na torcie była wizyta w PN Durmitor, w pobliżu miasteczka Zabijak. Dostaliśmy godzinę wolnego nad Jeziorem Czarnym, więc postanowiłam z mężem obejść je dookoła. W zwodniczym kształcie ósemki, wydawało się niewielkie. Gdy doszliśmy do połowy okazało się, że nie mamy już czasu i musimy wracać. Mało tego, przed nami dotąd łatwo przystępny brzeg stał się skalisty i musieliśmy się wspinać, a potem biec wąskim, nierównym traktem, częściowo przez las. Myślałam, że płuca wypluję, a i tak trochę się spóźniliśmy. Nareszcie odrobina adrenaliny.


Pozostał nam już tylko przejazd do górskiej restauracji. Drogę tarasowały nam owce, które nie mogły się zdecydować, w którą stronę iść. Kierowca nawet nie zatrąbił, tylko cierpliwie czekał. Obiad był drogi i skąpy ale smaczny. Mój biedny mąż się nie najadł, za to widoki były niezłe.

Odstawiono nas w Podgoricy już po zmroku. Przewodnik nie mógł znaleźć żądnej wolnej taxi więc zostawił nas i kazał sobie radzić. Po wielu niepowodzeniach zaczepiła nas grupka ludzi i postanowiła nam pomóc. Jedna dziewczyna mówiła nawet po hiszpańsku. Dzięki nim udało nam się wreszcie wrócić do hotelu, gdzie wyciągnęłam jeży nówkę na pożegnanie wakacji na Bałkanach.

Ostatniego dnia rano spakowaliśmy się i ruszyliśmy na stację kolejową. Kupiliśmy bilety na lotnisko i usiedliśmy zadowoleni. Po jakichś 20 minutach okazało się, że pociąg jest uszkodzony i trzeba czekać aż podstawią nowy. Zestresowani zdecydowaliśmy oddać bilety i skorzystać jednak z drogiej taksówki. Na szczęście zdążyliśmy na samolot i mimo opóźnień i zamieszania w samolocie w końcu wylecieliśmy w drogę powrotną.

1.10.16

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz