wtorek, 20 grudnia 2016

Erfurt, Arnstad 2016

Znowu na szkoleniu – tym razem w Arnstadt. Małe miasteczko w Turyngii nie ma do zaoferowania zbyt wiele. Leży niedaleko od Erfurtu, gdzie postanowiłam zatrzymać się na Couchsurfingu. Przyjechałam późnym wieczorem, było już całkiem ciemno. Musiałam sama trafić do domu mojego gospodarza, trochę najadłam się strachu. Na szczęście jakoś udało mi się dotrzeć do celu. Sven położył mnie w pokoju muzycznym, razem z pianinem, skrzypcami, czterema gitarami i kolorowym digeridoo. Ponoć znalazł je na wystawce, gotowe do wyrzucenia…

Dojeżdżałam codziennie pociągiem i autobusem w jedną stronę, a w drugą zabierał mnie kolega z kursu aż do Erfurtu. Potem szłam pieszo oglądając trochę  miasta. Arnstadt jest dosyć małe, a nasze szkolenie odbywało się prawie w centrum, toteż w przerwie obiadowej zdążyłam obejrzeć prawie wszystko. Już po pięciu minutach dotarłam do ruin Zamku Neideck. Tak właściwie to zachowała się jedynie jego wieża, a pomiędzy rozpadającymi się szczątkami umieszczono mini rekonstrukcje pobliskich kościołów. Mimo lutego słońce pięknie świeciło, a na łące między trawą rzęsiście wychylały się krokusy.


Potem poszłam w kierunku kościoła Bacha – wszystko jest tu jego imienia, jego mieszkańcy są z niego niezwykle dumni. Tuż obok mieści się soczyście czerwony budynek informacji turystycznej. 


Przed nim postawiono pomnik Bacha – nieszczególnie ciekawy. Kawałek dalej, przechadzając się wąskimi uliczkami natrafiłam na kościół Matki Miłosierdzia – piaskową budowlę z czerwonym dachem, całkiem reprezentacyjną. 



Na koniec dotarłam do wieży Jakuba i na tym zakończyła się moja wycieczka. Musiałam wracać do nauki.


Wieczorem spotkałam się z meksykaninem mieszkającym w Erfurcie na plotki. Alfonzo oprowadził mnie po okolicznych barach, w większości irlandzkich. W jednym z nich cały sufit pokryty był grzbietami książek. Wypiliśmy słodkie nie wiem co, ale było truskawkowe i niezwykle smaczne. Nie siedzieliśmy długo, musiałam wracać do domu i być wyspana na kolejny dzień.

Dni szybko mijały na nauce i spokojnych wieczornych rozmowach z moim hostem, ale ostatniego dnia chciałam trochę więcej pozwiedzać. Pogoda się pogorszyła, ale to nie powstrzymało nas od spaceru do barokowej cytadeli Petersberg. Z jej szczytu można było oglądać też katedrę. 
Szkoda, że nie było słońca, ale Sven był miłym rozmówcą, więc czas nam się nie dłużył.  Dalej zeszliśmy na plac katedralny, by móc obejrzeć z bliska pierwszą świątynie w Erfurcie. Początki katedry sięgają 8 wieku, ale jej dzisiejszy styl to gotyk. Gdy weszłam do środka poczułam się bardzo dziwnie – tak jak byłam jeszcze dzieckiem i bardzo wierzyłam w boga. Właśnie tak powinny wyglądać wnętrza świątyń – byłam podekscytowana i przytłoczona równocześnie. Dawno nie przeżyłam czegoś takiego, nie jestem osobą wierzącą. Ze wzgórza rozciągał się widok na kolorowe kamieniczki.




Dalej ruszyliśmy na poszukiwania Klasztoru Augustynów. Widziałam w Internecie piękne zdjęcia, z krużgankami - niestety nie mogliśmy wejść do środka, tylko na dziedziniec. Najładniejsze miejsce w Erfurcie to Most Kramarzy. Wybudowany w 12 wieku wyróżnia się tym, że jest całkowicie zabudowany kamieniczkami z obydwu stron. Mieszczą się w nich kawiarenki i małe, urocze sklepiki. 



Po raz pierwszy widziałam też mini teatr – żeby obejrzeć mechaniczne przedstawienie, wystarczy wrzucić monetę. Królewna Śnieżka w skrócie. 


U wejścia na most stoi kościół św. Idziego.  W wieczornym oświetleniu całkiem tu romantycznie.  Dzień się już skończył, podobnie jak moja wizyta w Erfurcie. Na pewno jeszcze tu wrócę.

Luty 2016

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz