poniedziałek, 19 grudnia 2016

Grudniowe Drezno

W Dreźnie jestem już po raz trzeci, tym razem na szkoleniu. Po raz kolejny zatrzymałam się na Couchsurfingu. Mój host mieszka na obrzeżasz starego miasta w pięknej, starej kamienicy. Sam lokal został bardzo ciekawie urządzony przez jego współlokatorów. Ściany pomalowane na różne kolory i wzory, kompozycja z potłuczonych luster i obrazu wilka, zebrowa toaleta i oczywiście huśtawka w korytarzu – bardzo studencko.

Do centrum szkoleniowego miałam niedaleko, więc postanowiłam się przejść – w teorii miało mi to zająć pół godziny. Po jakichś pięciu minutach trafiłam na bardzo ciekawą fabrykę – Yenidze. Wygląda bardzo orientalnie, może jak meczet? No i od tego zaczęła się moja tułaczka. Jak zwykle zgubiłam drogę, a każdy przechodzień pokazywał mi inny kierunek. Typowe… Przez przypadek przeszłam ślicznie ozdobioną świątecznymi światełkami Konigsstrasse. Po obu jej stronach wznoszą się stare, klimatyczne kamienice. Po przejściu przez plac Alberta, który nie wiadomo czemu bardzo lubię, miałam już niedaleko do szkoły, więc niewiele się spóźniłam.

Po całym dniu kursu musiałam się trochę poruszać, ale wiedziałam, że mój host nie ma dziś dla mnie czasu. Pozostało mi więc samotne zwiedzanie miasta. Urokliwie przystrojone, rozświetlone i przepełnione cudownymi zapachami jarmarki przyciągały jak magnes. Dopadła mnie nostalgia i mimo iż byłam bardzo szczęśliwa w tym momencie to żałowałam, że nie ma przy mnie męża. Maszerowałam pomiędzy straganami przystając od czasu do czasu. Najbardziej podobał mi się Jarmark Augustynów. Przeszłam całe stare miasto zatrzymując się na pokazie z ogniem. Weszłam też na chwilę do Kościoła NMP, ale szybko się on zapełnił, niedługo miała odbyć się msza. Po kilku godzinach wałęsania, dotarłam wreszcie do domu i padłam jak nieżywa. 




Nocą obudził mnie mój gospodarz i z grzeczności zaczęłam oglądać z nim film, ale szybko okazało się, że bardziej interesuje nas rozmowa do późnych godzin.

Kolejnego ranka wstałam na wpół żywa i poczłapałam na szkolenie. Mieliśmy tuż po nim iść całą grupą do miasta, więc już cieszyłam się na to spotkanie. Mieliśmy piękna pogodę, więc w przerwie obiadowej poszłam poszlajać się trochę po zaułkach. Odkryłam piękne bramy, głowy aniołów wiszące nad wejściem, kolorowe podwórza.



Po kursie okazało się, że mamy spotkać się dopiero później, a to pokrzyżowało mi plany. Rozczarowana wyżaliłam się mojej koleżance z ławki, że chciałam się napić grzanego wina, ale nikt nie ma dla mnie czasu, a później obiecałam mojemu gospodarzowi zrobić obiad. Całe szczęście, że dziewczyna nie miał nic innego do roboty, bo z litości wybrała się ze mną „na jednego”. Skończyło się na tym, że spacerowałyśmy 3 godziny, próbując różnych potraw i pysznego gruszkowego wina. Znalazłyśmy też halę targową, która niemal przemieniła się w fabrykę świętego mikołaja na ten świąteczny czas.

Po powrocie do domu przyrządziłam szare kluchy z kapustą i boczkiem. Potem jak zwykle wdaliśmy się w dyskusje z moim gospodarzem. Jak już nam się trochę w brzuchach uleżało, postanowiliśmy powygłupiać się na obręczach gimnastycznych. Próbowałam tego po raz pierwszy w życiu, chociaż muszę przyznać, że od zawsze mnie one fascynowały. Zaczynam żałować, że nie mam takich w domu – świetny trening i zabawa.


Ostatniego dnia po szkoleniu umówiłam się z Victorio na ulicy Alaunstrasse, by odwiedzić Kunsthofpassage – połączone podwórza o artystycznym wystroju. Jedno z nich przyozdobione trąbkami wijącymi się wzdłuż ścian, inne z żyrafą, kolejne pomalowane na żywe kolory. 



Potem zaprowadził mnie do mini zoo, gdzie można było pogłaskać kozy, konie i króliki. Nie zostało mi wiele czasu, więc wybraliśmy się na pizzę i już musiałam wracać do Berlina.

grudzień 2016

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz