sobota, 14 stycznia 2017

Mgliste wspomnienia z Turcji - Antalia, Manavgat

Na tę wycieczkę wybierałam się z moimi dwoma kumplami. Szukania i kombinacji było co niemiara, ale w końcu zdecydowałam się na Turcję. Zabrałam mamę, by wpłaciła za mnie zaliczkę, bo nie mogłam zrobiona miejscu przelewu. Jasne, zaczęła wymyślać i marudzić i w końcu kupiłam coś innego. Pojechał ze mną Tomek, bo drugi kolega niezbyt angażował się w wybór wakacji.

Dobraliśmy sobie najgorszy termin z możliwych – początek sierpnia. Żar niemiłosierny lał się z nieba, a cienia jak na lekarstwo. Po wylądowaniu w Turcji przyjechał po nas autokar i przewiózł do Side. Pierwszy dzień minął nam na poznawaniu obiektu i świętowaniu wakacji – jeden drink i siedziałam pijana w basenie.

Od razu na następny dzień zapisaliśmy się na wycieczkę sponsorowaną do Antalii. Nie pamiętam z tej wyprawy zbyt wiele. Najpierw wysadzono nas koło Wodospadu Arbuzowego – ponoć mieszkańcy przychodzili tutaj by opłukać swoje owoce. Teoria wydaje się mocno naciągana. Tuż obok rozciąga się wypłowiały i spalony słońcem park. Mieliśmy stąd piękny widok na Morze Śródziemne i wybrzeże.


Później przewieziono nas pod Plac Republiki z konnym pomnikiem Mustafy Kemala Atatürka. Z dala było widać czerwoną wieżę żałobnego minaretu, pozostałość po starym meczecie. Potem przespacerowaliśmy się do Kaleici Marina – historycznego portu. Pięknie łodzie i widok na mury miejskie przeniosły nas parę wieków wstecz. Dostaliśmy trochę czasu wolnego, by nacieszyć się atmosferą miasta.


Jacy byliśmy naiwni myśląc, że spędzimy cały dzień w Antalii. Zawieziono nas do sklepu ze wszystkim, gdzie banda turystów wybierała, przebierała i targowała się przez pół dnia, podczas gdy my umieraliśmy z nudów. Owszem, przejrzeliśmy w 15 minut wszystko z ciekawości, ale potem? Wychodziliśmy na dwór w nadziei na jakąś rozrywkę, ale tam nie było nic prócz suchego pola. Poznaliśmy tam jedną parkę, z którą później się trzymaliśmy.

Trzeci dzień spędziliśmy wałęsając się od basenu do morza. W hotelu było wiele animacji i atrakcji – aquaaerobik, siatkówka wodna, strzałki i bule. W te ostatnie grałam po raz pierwszy – całkiem niezła zabawa, gdyby nie ten skwar, pewnie by mnie to wciągnęło. Wieczorem byłam już tak znudzona, że po prostu musiałam gdzieś iść. Wzięliśmy naszą parkę i poszliśmy do Side – to zaledwie parę kilometrów plażą. Gorąco już zelżało, więc całkiem przyjemnie się szło brzegiem morza. Dotarliśmy do portu, obejrzeliśmy ruiny amfiteatru rzymskiego i Świątyni Apolla, z której zostało tylko 5 kolumn. Siedzieliśmy sobie na plaży i gadaliśmy aż do zachodu słońca. Do hotelu wróciliśmy mini busikiem. To była dla nas prawdziwa przygoda, wybrać się samemu do tureckiego miasteczka, nawet jeśli nie było ono zbyt oddalone.


Tak się rozsmakowaliśmy w tych samodzielnych wyprawach, że postanowiliśmy pojechać autobusem do Manavgatu. Nie wydawało nam się to zbyt skomplikowane. Szkoda tylko, że nikt tam nie mówił po angielsku ani po niemiecku. Jeździliśmy jakimś zdezelowanym autem po całym mieście, zgarniając ludzi z ulicy. Nie było tam żadnych przystanków, trzeba było krzyknąć, gdzie się chce wysiąść. To był dla nas niezły szok kulturowy. Cały czas pokazywaliśmy rękoma wodospad i szumieliśmy naszemu kierowcy w nadziei, że nas jakoś zrozumie. Wyrzucono nas tuż przed płatnym wejściem na kaskadę. Obejrzeliśmy sobie wodospad, no i co dalej? Zobaczyłam, że poniżej kończyło się ogrodzenie. A może da się tam wejść do rzeki? Jasne, idziemy sprawdzić! Zaciągnęłam biednego Tomka za sobą, przeleźliśmy przez jakieś gąszcze i już mogliśmy nacieszyć się naszym prywatnym widokiem na kaskadę. 


Po jakimś czasie zauważyłam jakichś ludzi robiących sobie piknik. No to zmiana miejscówki! Wspięliśmy się jeszcze ponad wodospad i przeszliśmy przez dziurę w płocie. Tam tubylcy rozkładali się z grillem, dzieciaki pływały i ogólnie panowała wakacyjna atmosfera.

Gdy już nam się znudziło, znowu wsiedliśmy w autobus i odwiedziliśmy współczesny meczet Merkez Külliye Camii. Był ogromny i hipnotyzujący – te wszystkie orientalne wzory, niezliczona liczba kopuł i cztery minarety. Oczywiście nie byłam ubrana stosownie do okazji – mini spódniczka i bluzka z dekoltem, ale na szczęście przed drzwiami były jakieś chusty, więc mogłam wejść do wnętrza.



Na koniec pojechaliśmy do ogromnej fontanny w kształcie wodospadu. Z jej wierzchołka był śliczny widok na całe miasto. A wieczorem, po powrocie do hotelu przyszedł czas na drinka i mały relaks przy basenie, po wycieczce pełnej przygód.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz