Wcale mi się nie chciało wstawać, ale była już dziewiąta. Zanim się wyszykowałam i zdecydowałam gdzie iść, minęło półtorej godziny. Na ulicy pełne słońce. Z przyjemnością przechadzałam się Av. de Gaudi wśród ciekawych budynków, aż dotarłam do ogromnego szpitala Sant Pau.
Piękne wieżyczki i kopuły zapierały dech, tak samo jak cena za wstęp - 13 euro. Nie zwiedzałam więc dziedzińca, tylko poszłam dookoła i zaglądałam w każdą dziurę. Czmychnęłam przez inną część szpitala i natrafiłam na piękną klatkę schodową, oczywiście zdobioną mozaikami. Weszłam jeszcze do kilku kolorowych sal i poczłapałam się w kierunku parku Guell.
Piękne wieżyczki i kopuły zapierały dech, tak samo jak cena za wstęp - 13 euro. Nie zwiedzałam więc dziedzińca, tylko poszłam dookoła i zaglądałam w każdą dziurę. Czmychnęłam przez inną część szpitala i natrafiłam na piękną klatkę schodową, oczywiście zdobioną mozaikami. Weszłam jeszcze do kilku kolorowych sal i poczłapałam się w kierunku parku Guell.
Jakie było moje zdziwienie gdy się dowiedziałam, że za wejście do części kolumnowej też się płaci. Wdrapałam się na górę i przysiadłam do starszego pana. Wywiązała się rozmowa i pospacerowaliśmy razem. Zawsze to przyjemniej niż samej.
Spojrzałam na mapę i byłam niedaleko od metra, więc postanowiłam obejrzeć Casa Vince. Niestety był cały przykryty, w renowacji. Niepocieszona, kontynuowałam spacer odkrywając placyki i ogrody. Na Diagonal odnalazłam Casa de las Puntas, ze strzelistymi wieżyczkami.
Na końcu wstąpiłam do Domu Barona, ale też nie można było go dziś zwiedzać. Przedsmak klatki schodowej musiał mi wystarczyć. Wróciłam do domu wykończona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz