wtorek, 14 lutego 2017

Barcelona nietypowo

Niedziela. Po raz kolejny do Barcelony! I znowu sama. trochę stresowałam się przed lotem, bo wiozłam ze sobą zastrzyki i bałam się, że mnie nie przepuszczą. Na szczęście wszystko poszło gładko. Edwin miał na mnie czekać przed Sagrada Familia, ale oczywiście się spóźnił. Chociaż miałam ładny widok. 


Gdy Ed wreszcie się zjawił, zaprowadził mnie do siebie i nadrabialiśmy plotki. Cudem udało mi się go wyprowadzić na spacer. Pojechaliśmy do Generalitat, ale było zamknięte dla zwiedzających. Pozostało mi oglądanie kolorowej, kopulastej wieżyczki. Powłóczyliśmy się do katedry, spotykając co chwilę znajomych Edwina. Na placu przed kościołem jego kumpel tańczył z ogromnym hula - hop. Razem ze swoją partnerką dali niezłe show. 

Budowla katedry nie przestawała mnie zachwycać - weszliśmy do środka i moja głowa zwrócona była cały czas do sufitu. Rzeźby i sklepienia oraz jakiś mrok dodawały jej uroku. Nie mogłam ominąć również klasztoru z gąskami. To moje ulubione miejsce, łączące zieleń, zwierzaczki, gotyk i fontannę. 


Gdy wyszliśmy, było już ciemno. Ed zaprowadził mnie do muzeum Frederica Mares, kolekcjonera i rzeźbiarza. Potrzebowałam koło godziny, by obejrzeć te 4 piętra, ale Ed to już przesadził.  Zaczepiał każdą ładną dziewczynę i wdawał się w dyskusje kulturalne. Jasne, dziesiątki nożyczek, broszek czy kluczy robiło na mnie wrażenie, ale nie muszę spędzać 10 minut nad każdą figurką. Po tym męczącym doświadczeniu pozwoliłam Edowi coś ugotować i padłam wykończona.

Poniedziałek. Po ponad 2 godzinach błagania udało mi się wyciągnąć Eda z domu. Pojechaliśmy do zamku Montjuic. Niestety, kolejka linowa była nieczynna, więc został nam autobus. Potężna forteca nie skrywała zbyt wiele ciekawostek, poza małą wystawą wojenną. 


Za to widok był przepiękny na morze, góry i miasto. Słońce grzało, a wiatr ziębił więc nie wiedziałam czy mi gorąco czy zimno. Namówiłam Eda na mały spacer. Przeszliśmy się do Ogrodów Llobera i Mirador, gdzie odkryliśmy nową zabawkę - kilka pseudo-poduszek wydających dźwięki gdy się na nie naskoczyło.

Minęliśmy nieciekawy Teatr Grec i cały czas zachwycając się widokami, dotarliśmy do Muzeum Narodowego. Przepiękny, ogromny budynek normalnie otoczony jest przez kaskady, teraz jednak bez wody. 


Pstryknęliśmy kilka fot i Ed zwijał się do domu. Mogłam sobie pozwiedzać we własnym tempie. Weszłam na dach centrum handlowego, by jeszcze raz obejrzeć okolicę. O mało co mnie nie zwiało. 


Potem przespacerowałam się Gran Via i oglądałam ciekawą architekturę, zaplątałam się przy wejściu do, jak się okazało, domu starców, który był wyłożony mozaikami. Niestety, dość szybko mnie wyproszono. 

W domu zrobiłam wyżerkę dla wszystkich  mieszkańców. przyszła jeszcze jedna koleżanka i zaczęliśmy grać w ręcznie robioną planszówkę. Mieliśmy sporo uciechy, a przy tym też ciekawe rozmowy. Niestety przy oglądaniu filmu wymiękłam i zasnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz